NASZE WYPRAWY

KAJAKIEM WOKÓŁ BORNHOLMU

Kiedy przymykam oczy i wspominam naszą wyprawę kajakami dookoła wyspy Bornholm, widzę braterstwo ludzi morza. Pamiętam jak zasypialiśmy na plaży przy szumie fal i jak budziły nas co rano. Wiatr wciąż wiał, a fale raz narastały, raz gasły. Wzrok wpatrzony w morze, za horyzont i jeszcze dalej…

Nasza grupa liczyła 9 osób. Trzeciego lipca byliśmy gotowi. Sprzęt, ludzie i zaopatrzenie zostało przetransportowane z Centrum Żeglarskiego –
organizatora spływu, do Kołobrzegu. Stamtąd wyruszyliśmy promem do Nexo. Na miejsce startu dotarliśmy około południa, szybko rozładowaliśmy sprzęt i bagaże. Zależało nam na czasie, bo każdy dzień był ważnym elementem logistycznej układanki. Dla nas kluczowym miejscem na wyspie był jej północny kraniec – półwysep Hammeren. To taki Horn Bornholmu. Kiedy wieje tam silny wiatr lepiej nie zbliżać się do tego fragmentu wybrzeża. Pionowe skały nie dadzą żadnemu śmiałkowi schronienia. Drugim istotnym dla powodzenia wyprawy miejscem był zachodni brzeg wyspy. Smagany często silnymi wiatrami, z falami urastającymi do kilkumetrowych, spiętrzonych ścian wody z impetem roztrzaskujących się o klifowe wybrzeża wyspy. Od tego jaką pogodę tam zastaniemy zależało powodzenie wyprawy

Nexo

Na początku był uścisk dłoni i wspólne zdjęcie. Szczęśliwi staliśmy na slipie w basenie jachtowym w Nexo gotowi do drogi. Obok nas były kajaki, a nad nami słońce i błękitne niebo. Po chwili wymknęliśmy się z basenu portowego i wpłynęliśmy w ciszę, nie było wówczas praktycznie ani wiatru ani fal. Sunęliśmy szybko w kierunku pobliskich skał i postrzępionego cypla. Skalista linia brzegowa cieszyła wzrok, w oddali widzieliśmy kolorowe zabudowania. Wiosłowaliśmy w oddaleniu od brzegu, napotykając co pewien czas skaliste wyspy. Na nich widzieliśmy stada morskich ptaków.

Pierwszy godzinny postój zrobiliśmy w Årsdale. To dawna osada rybacka z portem wybudowanym w XIX wieku. Cumują w nim łodzie i małe jachty. Miejscowości nadają uroku stare, kryte strzechą domy oraz charakterystyczny wiatrak z 1872 roku. Kiedy odpoczęliśmy, powiosłowaliśmy dalej do miasteczka Svaneke, gdzie rozbiliśmy obóz.

PORT W GUDHJEM, ŹRÓDŁO: BORNHOLM-OK.PL
PORT W GUDHJEM, ŹRÓDŁO: BORNHOLM-OK.PL

Svaneke

Svaneke uważa się za jedną z pereł Bornholmu i nazywa się słonecznym miastem z uwagi na największą liczbę słonecznych dni w ciągu roku w Danii. Miasteczko jest położone na skalnych wzniesieniach i ma jeden z najstarszych portów na wyspie. Swój rozwój zawdzięcza połowom śledzi na Bałtyku i handlu rybami. W Svaneke można również wypróbować lokalny browar i zobaczyć wiele zachowanych budynków z XVIII i XIX wieku.

Wszyscy turyści odwiedzający tą niezwykłą miejscowość kierują swoje pierwsze kroki do małego portu, gdzie kupują pamiątki i robią zdjęcia. Ma on dwa baseny portowe, z czego jeden zamykany jest wrotami. Drugim miejscem turystycznych pielgrzymek jest mały ryneczek miasteczka i mała fabryka cukierków Svaneke Bolcher. To tam można prześledzić cykl produkcyjny oraz zakupić słodkie specjały. Nasza wizyta tak też wyglądała – najpierw zajrzeliśmy do portu, a potem do „fabryczki” cukierków.

Wciąż do przodu

Rano zwodowaliśmy kajaki i wyruszyliśmy do Gudhjem. Początkowo wiatr był słaby, ale my wiedzieliśmy, że już niedługo się zmieni i będzie rosnący, przeciwny. W trakcie naszej włóczęgi robiliśmy postoje, czasami też wpływaliśmy w ciche zatoki lub chroniliśmy się przed wiatrem za skałami. Urzekało piękno krajobrazu, skalisty, dziki brzeg i pojawiające się na nim małe domy.

Po kilku godzinach wiosłowania ujrzeliśmy na horyzoncie Gudhjem. W słońcu, na wzgórzach ulokowane były małe kolorowe budynki z czerwonymi dachami, nad którymi dominował biały holenderski wiatrak. Do granic miasteczka dotarliśmy późnym popołudniem. Minęliśmy port i jego centrum, a następnie skierowaliśmy nasze łodzie do portu północnego. Ostatnie dwa kilometry były wyjątkowo ciężkie. Przeciwny wiatr wiał tam z siłą 5, a w porywach do 6 stopni w skali Beauforta. Wypiętrzyły się fale i morze mocniej się rozkołysało. Najtrudniejszym zadaniem było wejście do portu. Kajaki stopniowo omijały jednak niebezpieczeństwo i już na fali dopychającej dopływały do brzegu. Byliśmy w Gudhjem.

Gudhjem

To najciekawsze miasteczko Bornholmu. Nad miejscowością góruje skaliste wzniesienie Bokul, z którego rozpościera się widok na morze. W dole widać zabudowania miejskie, port, zielone ogrody i białe kominy wędzarni. Ważnym miejscem jest port rybacki. To wokół niego w średniowieczu powstała osada, która szybko się rozwinęła. Kupcy z Hanzy przybywali tu po ryby. Do dzisiaj uważa się, że Gudhjem jest ojczyzną wędzonego śledzia. W tym miasteczku powstała pierwsza duża wędzarnia ryb. Już w XIX wieku zaczęto podwędzać je na szerszą skalę i wywozić do Kopenhagi. Tutaj powstał też bornholmski specjał nazywany „Sol over Gudhjem” (słońce nad Gudhjem), będący kompozycją wędzonego śledzia, surowego żółtka jajka, kryształowej soli i kromki ciemnego chleba.

Do miejscowych atrakcji należą: wytwórnia cukierków Karamel Kompagniet, dawny budynek stacji kolejowej, w którym mieści się muzeum i Glasrøgeri – mała huta szkła artystycznego. My zaczęliśmy spotkanie z Gudhjem od restauracji Gudhjem Røgeri, w której na miejscu wędzi się ryby. Są one przyrządzane na wiele sposobów. Oprócz wędzonego śledzia, warto spróbować tę rybę w sosie musztardowym, curry, na słodko. Nie brak i filetów z makreli, tuńczyka, łososia. Wszystkie te specjały są wystawione na blacie w kształcie łodzi rybackiej. Zaletą tego lokalu jest to, że tylko raz wnosi się niedużą opłatę, a następnie można jeść do woli, zmieniając tylko talerze i potrawy.

Sandvig

Gudhjem opuściliśmy rano. Szybko zwinęliśmy obóz i przenieśliśmy kajaki do slipu w porcie. Po kawie byliśmy gotowi do dalszej drogi. Wiał silny, przeciwny wiatr. Podmuchy gnały na przeciwko nam fale, które załamywały się w strefie przyboju. Powoli schodziliśmy na wodę, aby po chwili ruszyć do Sandvig. Mieliśmy przed sobą długi, urozmaicony odcinek. Najpierw minęliśmy skały zwane Helligdomsklipperne (Świętymi Skałami), a następnie dopływaliśmy do dzikich plaż i ciekawych skalnych tworów. Nie było jednak łatwo, przeciwny wiatr utrudniał nam wiosłowanie. Z mozołem posuwaliśmy się naprzód. Po drodze wpłynęliśmy do Allinge, gdzie uzupełniliśmy zapasy. Najważniejszą sprawą tego dnia było dla nas dotarcie do Sandvig i przygotowanie się do obejścia północnego cypla wyspy – Hammeren. Tam miał się rozstrzygnąć los wyprawy. Pod wieczór zmęczeni rozstawiliśmy nasze namioty na kempingu w Sandvig.

Hammeren

Hammeren to granitowy wierch w kształcie młota. Jest posępny, niedostępny, wilgotny i groźny. Co chwilę rozbijają się o niego fale. Bryzgi wody ulatują wtedy wysoko i spadają na skały. Nasze łodzie zeszły na wodę wcześnie rano. Wiał lekki wiaterek. Wiedzieliśmy jednak, że pogoda zmieni się i mieliśmy kilka godzin, aby przedostać się na drugą stronę półwyspu. Już niedługo miał przyjść bardzo silny zachodni wiatr. On wypiętrzał w tym miejscu wysokie fale, które rozbijały się o klify Hammeren. Do tego czasu musieliśmy go opłynąć i schronić się w porcie Hammershavn.

Kajaki szybko przecięły zatokę koło Sandvig i wzięły kurs na latarnię morską Hammerodde Fyr. Płynęliśmy w szyku, nawzajem się asekurując. Byliśmy gotowi stawić czoła temu, co czekało nas za cyplem. Stopniowo wchodziliśmy w strefę silniejszego wiatru. Na morzu był rozkołys. Fale sięgały od półtora do około dwóch metrów. Z lewej burty, w sporej odległości, mijaliśmy pionowe, niedostępne klify. Mijały minuty, fale zaczęły spieniać się i jeszcze bardziej wypiętrzać. Rozpoczął się taniec z falami. Jedne łodzie zanurzały się w morzu, kryjąc się w wodnych dolinach, inne wznosiły się do góry na wysokie wyżyny. Wiosłowaliśmy bardzo uważnie, śledząc stan morza, kierunek fal i wiatru. Po jakimś czasie zobaczyliśmy przed sobą port Hammerhavn. Wtedy odeszliśmy bardziej w morze, aby nabrać odpowiedniej wysokości i wejść do portu wraz z zachodnimi już falami.

Hammershus

Port dał nam schronienie, tam rozbiliśmy obóz na dzikiej plaży. Nad nami górował średniowieczny zamek Hammershus. Ten kompleks fortyfikacji jest największym tego typu obiektem w północnej Europie. Z jego wież widać na horyzoncie szwedzkie wybrzeże. Zamek został zbudowany około 1255 r. na polecenie arcybiskupa Lundu. Położony w trudno dostępnym terenie mógł oprzeć się oblężeniom. Z jego murów rozciągał się niezwykły widok na okolicę, a żaden wrogi okręt podążający w kierunku Bornholmu nie mógł pozostać niezauważony przez obrońców. Przez ponad 500 lat twierdza Hammershus był siedzibą władców wyspy. My zwiedziliśmy go z dużym zainteresowaniem. Z góry lepiej było także widać linię brzegową wyspy i czekające na nas niebezpieczeństwa.

Kamelhovederne

Rankiem następnego dnia pogoda się ponownie zmieniła. Wiatr był dla nas korzystny, pozostawaliśmy w strefie zawietrznej. Na morzu pozostał tylko rozkołys, ale i on stopniowo gasł w naszej linii brzegowej. To był moment zwrotny. Na jeden dzień wiatr przestał atakować zachodni brzeg wyspy. Wcześnie rano wyszliśmy w morze, biorąc kurs na port w Hasle. Tego dnia musieliśmy pokonać długą trasę. Mieliśmy na to czas do godziny 17, potem ponownie wiatr miał się zmienić i wiać dość silnie od zachodu.

Przed nami było spokojne morze. Fale delikatnie unosiły kajaki i popychały nas do przodu. Wiosłowaliśmy, delektując się krajobrazem. Najpierw podpłynęliśmy do urwisk nad którymi zbudowano twierdzę. Zamek z tej perspektywy był szczególnie piękny i wyniosły. Wpłynęliśmy w niewielką zatoczkę, w której znajduje się jedna z wizytówek Bornholmu – Kamelhovederne (Wielbłądzia Skała). Następnie długi czas wiosłowaliśmy wzdłuż wysokich granitowych klifów. Zamek stopniowo malał za rufą, a my wypatrywaliśmy małych portów, aby znaleźć miejsce na postój. Do Hasle dopłynęliśmy około południa.

Rønne

W Hasle był dłuższy postój. Wylądowaliśmy na plaży miejskiej i poszliśmy na zakupy, po drodze zobaczyliśmy także lokalny festyn. Po południu ponownie wyszliśmy w morze. Za miastem krajobraz zmienił się. Brzeg stał się nieco niższy, nie było już wysokich skalnych klifów. Pojawiły się za to długie, piaszczyste plaże i sosnowe lasy. Płynęliśmy szybko i wnet ujrzeliśmy na horyzoncie stolicę Bornholmu Rønne. Nasz nocleg przewidziany był za miastem i aby tam dotrzeć, trzeba było popłynąć wzdłuż kamiennego falochronu i wejścia do portu w Rønne. Jest to niebezpieczna strefa, zwłaszcza przy silnych wiatrach zachodnich. Fale odbijają się wtedy od umocnień brzegowych. Poza tym samo wejście do portu jest miejscem bardzo ruchliwym, wciąż wpływają lub wypływają tam statki. Mieliśmy wyjątkowe szczęście, bo wiał wówczas słaby wiatr i do tego północny, a fali nie było. Podpłynęliśmy spokojnie do główek portowych i szybko przepłynęliśmy na drugą stronę toru wodnego. Jeszcze tego samego dnia po południu kąpaliśmy się w morzu. Namioty rozbiliśmy na plaży, w pobliżu piaszczystego klifu, który upodobały sobie jaskółki brzegówki. Było dość późno, więc nie zwiedzaliśmy Rønne.

Dueodde

Następnego dnia, zgodnie z prognozą, wiał zachodni wiatr. Znów pojawiły się spore fale, które gnały nas w kierunku południowym. Po drodze zawinęliśmy do Arnager, następnie Boderne. Naszym celem była strefa piaszczystych plaż Dueodde, która jest znana z bardzo drobnego białego piasku, używanego ongiś do produkcji klepsydr. Obszar ten ma około 30 kilometrów długości i miejscami prawie dwa kilometry szerokości. Nad tym terenem góruje latarnia morska Dueodde Fyr. To był nasz punkt orientacyjny w czasie wiosłowania wzdłuż południowego krańca Bornholmu.

Latarnię zobaczyliśmy niedługo po opuszczeniu Boderne. Wyłoniła się nagle zza piaszczystych wydm. Płynęliśmy szybko, w dość znacznym oddaleniu od brzegu, a fale gnały nas do przodu. Mieliśmy dobry zachodni wiatr, silny, ale już wtedy korzystny. Nie znaczy to, że płynęło się łatwo. Naszą uwagę przykuwały spiętrzające się grzywacze. One z łatwością mogły wywrócić kajak. Musieliśmy bardzo uważać na wiatr i na pojawiające się przed nami płycizny. Tam fale były szczególnie wysokie, szybkie i niebezpieczne. Wiedzieliśmy, że momentem zwrotnym tego dnia będzie minięcie latarni Dueodde. To za nią lina brzegowa skręcała, dając nam osłonę przed wiatrem. Tak stało się późnym popołudniem, wtedy fale stopniowo wygasły, zrobiła się flauta, a my wylądowaliśmy na dzikiej plaży.

Nexo

Rozbiliśmy się na plaży Dueodde. Woda lśniła po horyzont, a linia brzegowa wiła się pośród płycizn. Patrzyłem w bezkres morza, zastanawiając się, co przyniesie nam następny dzień. Szła kolejna zmiana pogody i silne dla nas bardzo niekorzystne wiatry,
tym razem południowo-wschodnie. Zatrzymaliśmy się w Nexo. Następnego dnia rano zwodowaliśmy kajaki i znów musieliśmy zmierzyć się z morzem. Fale i przeciwny wiatr przyszły wcześniej, niż się spodziewałem. Niebo było stalowo sine, a nad głowami kłębiły się ciemne chmury. Kolejny raz przedzieraliśmy się przez fale. Najtrudniejsze warunki spotkaliśmy w strefie portowej Nexo, która była chroniona kamiennym falochronem. Od niego odbijały się grzywacze, tworząc wodne kolebki.

Przed wejściem do portu przecięliśmy jeszcze zatokę koło Nexo. Niestety wiatr wypiętrzył w tym miejscu wysokie fale, które gnały do główek portowych, a następnie z impetem rozbijały się o nie. Płynęliśmy grupą, w szyku, asekurując się nawzajem. Łodzie pojedynczo wchodziły do portu. U jego wejścia zatrzymałem się na chwilę i patrzyłem jak wpływają nasze kajaki. Za ostatnim zrobiłem zwrot i na fali wsunąłem się do portu. Obejrzałem się za siebie… nasza kajakowa wyprawa domknęła się, a spienione morze pozostało za nami. Odetchnąłem z ulgą, to była niesamowita przygoda!

Piotr Owczarski

Komandor spływu

SHARE IT: